Dziś ku odmianie recenzja jedzeniowa. A w zasadzie przekąskowa, bo mowa o frytkach. Belgijskich. Na jednej ulicy Dajwór możemy zjeść belgijskie frytki w dwóch miejscach. Barze Om Om oraz na rogu Wąskiej i Wawrzyńca, prosto z tzw. „budy” – i o tym przybytku będzie właśnie mowa.
Frytki testowane były wieczorową porą – w tak rzadki tej zimy – dość mroźny wieczór. Czekanie na porcję fryciorów okazało się jednak nie aż tak straszne, bo i kolejki nie było a i dwóch niezgorszej urody właścicieli zabawiało nas rozmową i opowieściami o kartoflu. Czyżby hipsterka nam na tyle zubożała, że zamiast burgerów i kebabów trzeba było zwracać się do nieco mniej kosztownego ziemniaka? (Taniość to zresztą rzecz gustu – duża porcja frytek to wydatek rzędu 9 zł, zatem przekąska owa do najtańszych nie należy i z tradycyjną zapiekanką jednak – u co mniej zamożnych hipsterów raczej nie wygra).
Skupmy się jednak na walorach smakowych ziemniaków, które nie tylko przyrządzane są na sposób belgijski, ale również – jak zaręczają chłopaki „z budy” przyjechały na nasz Kazimierz również z Belgii. Czy jest to jedynie „chłyt” marketingowy czy rzeczywiście ziemniaki muszą być importowane by zachować jakość belgijskich frytek waszemu korespondentowi trudno orzec – jego podniebienie nie jest aż tak wysublimowane by odróżnić kartofla polskiego od jego brata – emigranta.
Frytki na pewno okazały się smaczne. Grube, chrupkie na zewnątrz i miękkie w środku były dokładnie takie, jak frytki być powinny. Choć osobom wychowanym na pulpie z McDonald mogą wydać się nieco nieporęcznie ogromne. Do frytek dochodzą sosy. Jako miłośnicy smaków ostrych zdecydowaliśmy się na sos z habanero – podobno po raz pierwszy wybrany przez kobietę. Mocą sos nie powalił, choć był smaczny i na szczęście nie podobny do produktów marki Aro, którymi raczą nas w okrąglaku. Okazało się jednak, że specjalnością zakładu jej sos miętowy. Przerażająca wizja miętowych frytek nie skusiła nas do zamówienia porcji z tą odmiana dodatku frytkowego, ale wyrażenie przez nas wątpliwości co do połączenia ziemniaków, głębokiego tłuszczu i mięty w jednym posiłku zaowocowało porcją degustacyjną sosu, który wyjątkowo pozytywnie nas zaskoczył. Być może nie był to sos idealny do ziemniaka (w tle po spróbowaniu lekko majaczyła wizja bardziej pasującej do niego wołowiny), ale przyznać trzeba że jest zaskakująco smaczny i na pewno wart wypróbowania.
Podsumowując – jakość wysoka, obsługa naprawdę interesująca, jedynie cena nie zachęca do codziennych odwiedzin. Na pewno jednak – jako alternatywę do wyjątkowo podłych ostatnimi czasy, ale nadal modnych – zapiekanek, warto róg Wąskiej i Wawrzyńca odwiedzić.